O idei zero waste z Ambasadorką kawiarenek naprawczych Veolii

Wszystkie ruchy, które pokazują, że rzeczy mogą mieć drugie życie albo kolejnego właściciela, są fajnymi ruchami -  mówi Odeta Moro, dziennikarka radiowa i telewizyjna. O tym dlaczego została ambasadorką kawiarenek naprawczych Veolii, o całej ścianie słoików i trendach eko wśród ludzi mediów opowiada w rozmowie z Pawłem Łukasiakiem, prezesem Akademii Rozwoju Filantropii.

 

Paweł Łukasiak: Dlaczego zdecydowałaś się zostać Ambasadorką Programu „Naprawiamy z Veolią”? I czy te idee, które promuje program: less waste, gospodarka obiegu zamkniętego, oszczędzanie zasobów planety, są Ci bliskie?

Odeta Moro: Bardzo dziękuję za zaproszenie. Uważam, że to zaszczyt, że ktoś w ogóle pomyślał o tym, że ja mogłabym być skromnym elementem tego projektu. Zostałam wychowana w czasach, kiedy nie za wiele było: nie było wielu zabawek, przedmiotów, a każdy kto chciał cokolwiek zrobić samemu, musiał trochę pokombinować. Te czasy już minęły, bo wszystko jest na wyciągnięcie ręki, co według mnie ułatwia życie, ale nie pobudza kreatywności. Wiadomo, że wszystko robimy po to, żeby było łatwiej, ale czasami łatwiej nie znaczy lepiej, zdrowiej, ekologicznej. Jako zuch, harcerz i córka mojego taty zostałam wychowana na osobę, która zawsze bardzo dużo starała się zrobić sama i tzw. zajęcia praktyczno-techniczne były jednymi z moich ulubionych lekcji. Co prawda, wychowałam się na Mazurach i tam pewnie było jeszcze mniej niż w dużych miastach. To  mi pokazało, że są rzeczy, które możemy zrobić sami i są to przedmioty, których często się używa i korzysta. Ta zasada, którą wyniosłam z domu i ze szkoły zawsze mi przyświecała: nie ma rzeczy niemożliwych. Tak samo jest w moim ogrodzie i domu w dalszym ciągu.

Myślę, że dożyliśmy takich czasów, że konsumpcjonizm po prostu już przestał być fajny. Zaczęliśmy zauważać, że za dużo konsumujemy, czasami w niewłaściwy sposób, bo coś wykorzystujemy przez chwilę, a potem rzucamy w kąt. Jak rozkapryszone dziecko, już nie bawimy się danym przedmiotem, nie używamy go, a moglibyśmy. Więc wszystkie ruchy, które pokazują, że rzeczy mogą mieć drugie życie albo kolejnego właściciela, są fajnymi ruchami i inicjatywami. Nawet jeżeli nie wierzymy w swoje siły, że coś potrafimy zrobić, odświeżyć, skonstruować, złożyć, poskładać, naprawić, to przynajmniej możemy spróbować popatrzeć, jak robi to ktoś inny, trochę poobserwować, nauczyć się i wtedy te próby są łatwiejsze. Wiadomo, że nie każdy ma taką samą kreatywność czy wyobraźnię, a bardzo często do tego, żeby przedmioty działały, potrzebna jest wyobraźnia. Więc jak można ją delikatnie „szczyptą soli i pieprzu przyprawić”, żeby to ruszyło, to trzeba z tego korzystać.

P.Ł: Właśnie dlatego chciałem spytać czy pomysłem na pobudzenie tej wyobraźni mogą być kawiarenki naprawcze?

O.M: Kawiarenki są właśnie takim pomysłem. W dzisiejszych czasach można powiedzieć, że mnóstwo osób nie potrafi wbić gwoździa czy wywiercić dziury w ścianie, a co dopiero naprawić krzesło albo stół, komodę, czy skonstruować coś od zera. Ale jeżeli uruchomimy wyobraźnię, a do tego dodamy drobne umiejętności albo poszukamy rozwiązań, jeżeli nie mamy problemu z tym, że ktoś prowadzi nas za rękę i pokazuje, jak pewne rzeczy zrobić, to za każdym razem czegoś się uczymy. Ważna jest także lokalność: dużo się mówi w psychologii dziecięcej, że ważne jest to, aby dziecko wychowywało się w pewnym obszarze, żeby lokalnie miało swoich kolegów, koleżanki, sąsiadów, bo to pokazuje skąd jest i gdzie jest jego rejon, teren i świat. I tak samo jest tutaj, jeżeli mamy ciekawych sąsiadów, fajne kawiarenki naprawcze, to to jest też okazja do tego, żeby tworzyć grupę ludzi, którzy potem mogą się w jakiejś inicjatywie spotkać. Jeżeli ktoś umie pleść wiklinowe kosze, to dlaczego tego nie zrobić na większą skalę? Może to odstresowujące, daje satysfakcję. Dużo inicjatyw takich sąsiedzkich, jak kawiarenki naprawcze tworzą ludzie, którzy mają misję. Od roku mamy trochę inne podejście do relacji międzyludzkich, więc myślę, że takie kameralne miejsca, które pokazują, że możemy spędzać czas inaczej niż tylko oglądać Netflixa, mają zupełnie nową wartość.

PŁ: Bardzo mądre słowa. A poza kawiarenkami, jak popularyzować tę ideę zero waste albo less waste?

O.M: Ja myślę, że młode pokolenie już to robi, i to na bardzo dużą skalę, tylko my, starsi nie mamy tej świadomości. Przynajmniej ja to obserwuję: oni wymieniają się ubraniami, u nich nie ma problemu z tym, że coś jest używane albo coś wygląda na znoszone, zużyte. Myślę, że oni też wiedzą i potrafią trochę więcej, bo są wychowani w świecie, gdzie segregacja śmieci albo w ogóle podejście ekologiczne do życia i planety są oczywistością. Ja jestem z pokolenia, które nigdy nie miało takich dylematów, nikt się nie zastanawiał nad tym, czy my jako ludzie coś niszczymy albo nieodwracalnie zabieramy planecie. Uważam, że człowiek to duży pasożyt, któremu niestety wydaje się, że wszystko jest jego, a tak nie jest. Musimy nauczyć się żyć tak, jak nasze dzieci. Tutaj zasada, że jajko jest mądrzejsze od kury, w przypadku filozofii zero waste absolutnie się sprawdza.

P.Ł: A do tych starszych? Bo powiedziałaś, że młodzi już są przygotowani, wychowani, a jakbyś np. do osób starszych zaapelowała?

O.M: Ja produkuję taki program, który w jednej z telewizji komercyjnych pokazuje życie i pracę grupy zawodowej, która zbiera odpady i śmieci.  Na początku jeździłam na plan i brałam aktywny udział w realizacji każdego ujęcia i sceny, odcinka. Pamiętam taką sytuację, gdzie staliśmy w altance śmietnikowej - bo na tym ten program polega - i przyszła starsza pani. Stało trzech śmieciarzy, ekipa telewizyjna, ja, reżyser i przyszła pani z wózeczkiem, miała pięć różnych siatek, wszystkie zawiązane na supełek, w których miała pięć różnych rodzajów śmieci. Myślę, że miała około 80 lat, drobna pani, która przeczytała i odrobiła lekcje, dotyczące tego jak segregować śmieci, bo miała w jednej reklamówce bio, w drugiej plastik, wszystko wiedziała. Natomiast jak stanęła ta drobna pani w wielkiej altance, zobaczyła te wielkie kontenery i nie wiedziała co do czego, to nie wstydziła się zapytać i powiedziała „Kochani, czy moglibyście mi pomóc, bo ja naprawdę jestem pogubiona i nie wiem jak te śmieci wyrzucać?”. Myślę, że ważne jest to, żeby to starsze pokolenie nie wstydziło się zapytać, jak czegoś nie wie. W tej kwestii trzeba się pytać. Nie wstydzić, pytać.

P.Ł: A tak jeszcze rozszerzając temat, co Twoim zdaniem jest najważniejsze, żeby mieć takie poczucie, że jednak działasz na korzyść planety?

O.M: Myślę, że móc. Ja wierzę w to, że dobre myśli i pewne marzenia, cele, jak się o nich myśli, to się materializują. I wydaję mi się, że jeżeli wiemy albo wierzymy w to, że możemy coś zrobić, zmodyfikować, odświeżyć, dać nowe życie. Nawet jeżeli jesteśmy, jak to mawia moja córka „nieogarami”, czyli osobami, które nie ogarniają, to jeżeli czujemy, że możemy, to móc to chcieć.

PŁ: A w Twoim domu, jak na co dzień wprowadzasz te zasady? Czego nie wyrzucasz, nie marnujesz?

O.M: Szkło, to jest taka rzecz. Jestem z tych, co w garażu ma pełną ścianę słoików i butelek, lepszych i gorszych, ale ponieważ pochodzę z rodziny, gdzie przetwory mają sens i nalewki też mają sens, to przez cały rok zbieram takie, które potem można wykorzystać. Do tego dochodzą metody korkowania i wszystko to, co może się przydać, stawiam na specjalnej półce, a potem sprawdzam, do czego się przyda. Do tego są elementy, które wykorzystuję w ogrodzie np. szkło wykorzystywane jako lampiony w ogródkach. Ja mam taras, kawałek zielonej trawy, oświetlenie na stałe, ale pojawiają się też elementy symboliczne, recyklingowe, robione przeze mnie na potrzeby danego sezonu letniego. Więc jak coś takiego widzę, to zawsze zostawiam. Do tego wszystkiego jest jeszcze kwestia prezentowa, np. przy okazji Świąt Wielkanocnych, za każdym razem, gdy coś dostaję, to nadaje się później do zapakowania prezentu dla kogoś. Mam taki kufer, do którego wszystko wrzucam i tam są różne groszki, wiórki, folie, plastiki, co potem może być czymś. Jak to mówią niektórzy, „taki ten tego do zrobienia teges i tamteges.”

PŁ: Pudełka zawsze się przydają.

O.M: Tak, bo czasami są jakieś poszarpane kartony, fajne folie albo papiery, które mogą być elementem wypełnienia czegoś, więc ja takie rzeczy sobie odkładam, różne pudełka, które mają różne kolory i mogą być potem taką matrioszką w budowaniu emocji jak ktoś będzie taki prezent otwierał. Takie rzeczy staram się zbierać i wykorzystywać, żeby - jak przychodzą święta - nie chodzić i nie kupować pięćdziesięciu rolek nowego papieru prezentowego. Nie znalazłam jeszcze patentu na wykorzystywanie maseczek jednorazowych; to jest coś, nad czym trzeba pomyśleć, bo co minutę 3 miliony maseczek jest wyrzucanych na całym świecie. Nie używam gumowych rękawiczek, ale niektórzy muszą, to też jest pole na nowe pomysły. Po słomkach, plastikowych talerzykach - tym wszystkim, co udało nam się wycofać, weszła pandemia i nowe jednorazowe przedmioty.

PŁ: Mam jeszcze jedno pytanie. Jednak wśród osób znanych, ze środowiska tych, którzy współtworzą media i wydarzenia; osób, które znasz, to środowisko jest pewnego rodzaju niewolnikiem budowania atrakcyjności, pokazywania się ciągle w czymś innym, nowych przedmiotów, inaczej nie byłoby sensu robić Instagrama. Czy postawa zorientowana na zasady, o których przed chwilą mówiliśmy, zero waste, staje się coraz bardziej popularna? czy to jest środowisko na to odporne?

O.M: Wiem, o co ci chodzi. Ludzie mediów przyzwyczajeni są do tego, że celebryci, popularni w mediach społecznościowych wyznaczają trendy. Na tym polega trochę ich miejsce, zawodowe czy półzawodowe. Natomiast, żeby być trendsetterem to, do tej pory, trzeba było pokazywać nowości, które chodziły po największych wybiegach albo pojawiały się w sklepach, albo projektowali je najnowsi designerzy: czy to mebli, kafelków, dywanów, pościeli, samochodów itd. Ale te czasy powoli dobiegają końca; teraz trendsetterem i osobą popularną, zyskującą nowych fanów jest ta, która kreatywnie podchodzi do tematu. Ta, która potrafi założyć tę samą sukienkę, którą miała 10 lat temu i w dalszym ciągu wygląda w niej wow!, i tu nie chodzi o kilogramy, że nie przytyła przez 10 lat, tylko o to, że każdy ciuch może mieć drugie otwarcie. Klasyka przez wiele lat jest taka sama: jeżeli chcemy być ekologiczni i ekonomiczni, to powinniśmy mieć w szafie rzeczy klasyczne. Chyba najwięcej śmieci produkuje elektronika, i tego nie da się zmienić. Nie da się ich położyć na półce i oczekiwać, że za 10 lat będą fajne. Natomiast jest taki trend, że znane osoby zaczęły robić wyprzedaże swoich szaf. Ja nie jestem osobą, która lub się otaczać milionem rzeczy. Raz na jakiś czas robię bardzo dużą weryfikację tego, co posiadam. Wyprzedaże szafy, garażowe itd. odświeżają nam dom, nasze głowy i dają nam święty spokój, poprawiają stan portfela i sumienie, bo pozbywamy się rzeczy, które zawalają świat. Wśród osób publicznych też coraz częściej takie postawy można obserwować. Pewnie jakbyśmy funkcjonowali w obiegu zamkniętym w 100%, wszystko by się zużyło i zniszczyło, ale nawet jeżeli ten obieg zamknięty jest dosyć spory, to znaczy, że żyjemy w zdrowym i fajnym społeczeństwie. My, Polacy, chyba już dojrzeliśmy do tego, że myślimy o sobie w miarę dobrze. Kiedyś mieliśmy wielkie kompleksy jako Ci, którzy byli po tej wschodniej stronie Europy, brakowało nam wszystkiego, kolor robił wrażenie, marka, logo… A w tej chwili częściej czujemy się obywatelami Europy i rzadziej mamy kompleksy. Nie musimy udowadniać, że jesteśmy lepsi nosząc lepsze ubrania, mając nowsze telefony, jeżdżąc lepszymi samochodami, po prostu mamy świadomość, że jesteśmy lepsi, fajniejsi i do tego to całe opakowanie nie jest nam potrzebne. Z taką filozofią się coraz częściej spotykam i jest ona dużo zdrowsza dla planety i naszych głów. Jeżeli faktycznie mieścimy się w te ubrania, które wiszą po jakimś czasie, bo pandemia nie dodała nam 10 kilogramów, to super, to korzystajmy z tego.

P.Ł: Bardzo dziękuję.